Pobudzony artykułem pt. „Wydzierają sobie świętych” zamieszczonym w Tygodniku Powszechnym z dnia 4 maja 2003 roku muszę stanowczo przeciwstawić się wypowiedzi naszego ówczesnego proboszcza ks. kanonika Zdzisława Potrawiaka, który swoją wypowiedzią mówiąc potocznie oddał pole bez walki. Taką postawę tłumaczyć może tylko fakt, iż ks. kanonik do Kaźmierza przybył niespełna 8 lat wcześniej i nie znał naszej lokalnej historii. Artykuł opisuje jak to dwie miejscowości - Kazimierz Biskupi koło Konina oraz Międzyrzecz niedaleko Gorzowa Wielkopolskiego - spierają się, w której z nich tysiąc lat temu ponieśli śmierć pierwsi polscy męczennicy. Historyk, znawca średniowiecza, prof. Gerard Labuda z Poznania uważa jednak, że: „Ani Międzyrzecz, ani Kazimierz Biskupi. Pięciu Braci założyło swoją pustelnię w Kaźmierzu pod Szamotułami” – dodając, że są na to dokumenty. Mnie jednak zadziwiło stanowisko naszego proboszcza, który stanowczo odpowiedział, że to nie działo się tutaj. Oto cytat z końcowej części artykułu:
„Jednak mieszkańcy oddalonego 20 kilometrów od Poznania maleńkiego Kaźmierza nie roszczą sobie pretensji do Pięciu Braci. - To nie u nas - odpowiada krótko ksiądz kanonik Zdzisław Potrawiak, proboszcz tutejszej parafii Narodzenia Najświętszej Marii Panny. O mnichów zapytałem także parafian księdza Potrawiaka, kiedy wychodzili z kościoła po niedzielnej Mszy. - Jakichś zakonników tutaj u nas zamordowali, ale to chyba w czasie wojny - odparła zaskoczona dziewczyna. Jednak proboszcz zaprowadził do stojącego na niewielkiej skarpie gotyckiego kościoła. Pokazuje pięć dużych kamieni, wmurowanych na wysokości dwóch metrów w zewnętrzną ścianę świątyni. Tradycja powiada, że to na pamiątkę Pięciu Braci - mówi kanonik. - Ale ja nie mam dokumentów na to, że oni tutaj w ogóle byli.”
Nie będę tutaj opisywał szczegółów dotyczących prac naukowych z tamtego okresu, znaczenia politycznego itp., bo na ten temat zostało wydanych kilka publikacji. W każdej z nich przewija się pięciu braci zakonnych, jednak nie ma do końca jasności co do miejsca tych wydarzeń. Ta historia miała swój początek w roku 1001, o czym jako pierwszy wspominał św. Brunon z Kwerfurtu opisując to już w roku 1006 lub 1008. Było to za panowania w Polsce Bolesława Chrobrego, władcy niezwykle pobożnego, sojusznika cesarza Ottona III (cesarz rzymsko-niemiecki w latach 996-1002), którego Chrobry gościł w 1000 roku w Gnieźnie. To właśnie Otton postawił sobie jako cel wysłanie do Słowiańskiego kraju tzw. eremitów, czyli zakonników, którzy mieliby za zadanie ewangelizację pogan. Zamysł, który zrodził się wiosną roku 1001 zrealizował w listopadzie tego samego roku. W ten sposób, za zgodą św. Romualda założyciela zakonu kamedułów do Polski wyruszyli dwaj mnisi; Benedykt i Jan, którzy wcześniej przebywali w eremie w Pereum pod Rawenną we Włoszech. Brunon, który to opisał był również jednym z braci zamieszkałych w tym eremie dzieląc celę ze wspomnianym Benedyktem. Jak podaje Brunon przybyli do Polski zakonnicy nie mieli na celu zakładania klasztoru na naszych ziemiach, tylko mieli głosić Ewangelię zamieszkałym tutaj poganom. Uradowany tym gestem książę Bolesław Chrobry urządził dla mnichów erem (miejsce w odosobnieniu; pustelnia). Miejsce odosobnienia Chrobry wyznaczył w kompleksie leśnym, w którym zakonnicy sami wyszukali odpowiednią dla siebie samotnię. Erem ten z całą pewnością leżał w lesie pod Kaźmierzem nad rzeką Samą. O tej lokalizacji wspominał polski historyk Jan Długosz (1415-1480), a za nim inni historycy podają, że męczeństwo miało miejsce w Kaźmierzu Wielkopolskim. Potwierdził to kolejny polski historyk Wojciech Kętrzyński (1838-1918), a uzasadnił to ponownie mieszkający w Poznaniu profesor Gerard Labuda (ur. 28 grudnia 1916 polski historyk).
Do wspomnianych wcześniej dwóch braci zakonnych przystąpiło wkrótce czterech Polaków: Izaak, Mateusz, Krystian i Barnaba. Tak wielką była sława ich świętobliwości, iż sam król pobożny obecnością swą umyślnie ich zaszczycał, polecając siebie i państwo swoje ich modlitwom; a przy jednej takiej wizycie ofiarował im wiele srebra na rozszerzenie wiary świętej. Lecz mężowie święci, którzy takiego podarunku żadną miarą przyjąć nie chcieli, za hojność królowi podziękowali, a skarby otrzymane odesłali przez najmłodszego z braci Barnabę do Gniezna. Zakonnik ruszył w drogę, a następnej nocy napadli na pustelnie rabusie, żądając od zakonników wydania pozostawionych skarbów. Bandyci (wśród których miał być człowiek książęcy, który przekazał informacje o tym podarunku lokalnym rabusiom), nie uwierzyli w tłumaczenia, że kosztowności otrzymane, mnisi odesłali królowi. Przeszukali całą pustelnię, a kiedy nic nie znaleźli, poczęli znęcać się nad zakonnikami i w wielkich męczarniach pozbawili ich życia. W celu zatarcia śladów zbrodni, podpalili pustelnię, która jednak w jakiś cudowny sposób ocalała. Podobno przed zadaniem dwóch śmiertelnych ciosów mieczem, Jan miał powiedzieć do napastników "Niech Bóg wspomaga was i nas" po czym zginął. Benedykt zginął od jednego ciosu w głowę. Pod razami miecza padł też Izaak błogosławiący swym mordercom. Mateusz wybiegł z celi w kierunku kaplicy i padł przeszyty oszczepem. Piątą ofiarą napaści stał się kompletnie zaskoczony Krystyn, mieszkający w oddzielnej celi. Dla zatarcia śladów bandyci upewniwszy się, że wszystkie ofiary są martwe, zaniesli ciała do kapliczki, po czym podłożyli ogień i uciekli do lasu. Ogień podłożony w pośpiechu zgasł, a kapliczka i cele ocalały. Zbrodnia ta miała miejsce w nocy z 10 na 11 listopada 1003 . Rankiem nastepnego dnia mieszkańcy wsi zaniepokojeni ciszą w eremie pobiegli do kapliczki, gdzie znaleźli ciała pięciu zakonników, natychmiast udano się w pogoń za mordercami. Kiedy wreszcie zabójcy zostali ujęci mieli potwierdzić, że eremici zginęli śmiercią męczńską i zobrazowali w jaki sposób zginęli. Po przyjęciu sprawozdania o męczeńskiej śmierci, papież Jan XVIII kazał zaliczyć Pięciu Braci w poczet świętych męczenników i oddawać im cześć. Początkowo uroczystość Pięciu Braci obchodzono 10 listopada. Później tę datę zmieniono na 12 listopada. Męczennicy czczeni są w Polsce, Czechach i we Włoszech oraz we wszystkich zakonach Kamedułów i Benedyktynów.
Co prawda do dziś zdania są podzielone i prawa do tej historii przypisują sobie zarówno Międzyrzecz jak i Kazimierz Biskupi, jednak mieszkańcy Kaźmierza od lat przekazywali sobie tę historię jako miejscową legendę. Erem ten z całą pewnością leżał w lesie pod Kaźmierzem nad rzeką Samą.
Jeszcze za probostwa ks. Wacława Faustmanna (1881-1959) czczono rocznicę śmierci pięciu braci w naszym kościele, a wmurowane w ściany kościoła pięć kamieni miało symbolizować to wydarzenie. Przypomnę, że murowany z cegły kosciół w Kaźmierzu powstał w roku 1494, zatem juz wtedy historia pięciu braci musiała być znana na naszym terenie. Trudno mi polemizować z uczonymi, ale fakty mówią same za siebie. Kilkadziesiąt lat temu (lata 70-te ubiegłego stulecia), kiedy byłem ministrantem i chodziłem z księdzem po kolędzie zdarzało mi się słuchać opowiadań dawnych mieszkańców naszej parafii na ten temat. Z przekazów mieszkańców Kaźmierza, którzy wtedy mieli około 80-90 lat wynikało, że w ich rodzinach przez kolejne pokolenia przekazywano sobie tę historię. Można było dowiedzieć się nawet, jak wyglądało życie tych zakonników. Rzecz pierwsza to budynki eremu to nie był jakiś tam niewyobrażalnej wielkości klasztor, o którym w pewnych kręgach mówiono, że się zapadł. Zabudowania to kaplica do codziennych modlitw i część mieszkalna, w której zakonnicy mieli swoje odrębne cele. Budulec to prymitywna cegła, drewno, glina i słoma lub trzcina. Zakonnicy mieli bardzo mało mówić, ze sobą prawie nie rozmawiali chociaż z podań wynika, że nie stronili od ludzi i chętnie gościli u siebie nędzarzy. Wobec siebie byli bardzo surowi. Zachowując ścisły post jedli mało, podobno dwa razy w tygodniu, z tego raz w niedzielę. W swoim menu mieli wyłącznie to, co sami wychodowali i leśne korzonki. Chleb jadali bardzo rzadko, a mięsa nigdy nie jedli. Pili tylko czystą wodę i to też w ograniczonej ilości. Odzienie, które nosili utkane było z ogonów i grzyw końskich co powodowało, że noszenie go było bardzo bolesne i przysparzało cierpień. Łóżko, na którym spali składało się z kamienia pod głowę i dwóch mat z sitowia, na jednej się kładli, a drugą nakrywali. Podobno nocami słychać było płacz i lament dochodzacy z celi, miał to być płacz za grzechy swoje i ludzkie. Prawdziwi słudzy zakonu, z własnego ciała Bogu ofiarę czynili. Codziennie rano po pierwszej mszy św. do pasa się obnażali nawzajem się biczując, przy czym mieli mówić do siebie: „Zgrzeszysz, jeśli mnie pożałujesz, a jeśli bijesz nie żałuj”. Na co bijący odpowiadał „Stań się po twojej woli” - i modląc się do Chrystusa, biczował brata. ...Po czym z kolei na ziemię padłszy, nawzajem pleców nadstawiał. Nie bardzo można sobie wyobrazić jak tacy ludzie mieli ewangelizować miejscową ludność i pracować w charakterze kaznodzieji. Z opisu ich życia wynika, że byli to raczej ludzie bez reszty oddani Bogu, dający przykład życia w ubóstwie dla Boga pokutujący za grzechy własne i cudze.
Wracając do miejsca, w którym żyli zakonnicy to wygląda na to, iż było to w tak zwanym pierwszym lesie (las ten nazywano też pierwszym borem). Lasu tego niestety juz nie ma, bo został od roku 1975 przez kolejne lata wyciety. Jednak miejsce to zachowało się. Idąc w kierunku Szamotuł tuż za przejazdem kolejowym po lewej stronie ul. Szamotulskiej jest zakrzaczony obecnie teren. Schodząc w dół dojdziemy do miejsca, w którym wypływa źródło, a wokół niego teren jest bagnisty. To właśnie tam starsi mieszkańcy Kaźmierza wskazywali na miejsce, gdzie stał "klasztor". W dole w miejscu osłoniętym od wiatru nad brzegiem rzeki Samy przy źródle, w którym woda nie zamarzała nawet przy kilkudziesięciostopniowym mrozie. Po śmierci zakonników ludzie bali się tam zachodzić, bo krążyła legenda, iż ukazuje się tam duch zakonnika. Pozostawione bez opieki zabudowania oddalone od centrum wioski rozsypały się i z czasem pogrążyły w bagnistym podłożu. Ludzie opowiadali też (między innymi mój ojciec Stanisław, rocznik 1935), że w miejscu tym wyjmowali z bagna pojedyńcze cegły. Czy jednak były to cegły z zabudowań eremu...? Mogły to być cegły z postawionej później pamiątkowej kapliczki takiej, jakie stawiano z cegły przy drogach. Być może i tam stanęła podobna kapliczka dla upamiętnienia tego miejsca. Kapliczka po kilkudziesięciu lub kilkuset latach też mogła podzielić los wcześniejszych zabudowań i została pochłonieta przez bagno. Twierdzę tak dlatego, że dziadek mój opowiadał, że jeszcze przed II wojną światową w naszej okolicy było wiele takich kapliczek. Najwięcej było ich przy drodze w kierunku Kopaniny, obecnie ul. Leśna. Z tego co wiem to po wojnie, cegły po tych kapliczkach posłużyły jako fundament pod jeden (istniejący do dziś) z budynków mieszkalnych w Kaźmierzu.
Tak więc historia Pięciu Braci Pierwszych Męczenników Polskich ma u nas swoją wersję. Nie jest to jednak wersja odbiegająca od tych przedstawianych przez naukowców, a w wiekszości pokrywająca się z nimi. Niemniej jednak z racji tej, że u nas nie ma ludzi, którym bardzo zależałoby na wyjaśnieniu tej historycznej zagadki nie będziemy sobie wyrywać świętych z mieszkańcami Międzyrzecza czy Kazimierza Biskupiego. Nie możemy jednak mówić, że to wszystko nie działo się u nas, bo nie ma dokumentów na probostwie. Wiele rzeczy, na które nie mamy dokumentów pielęgnujemy w naszej pamięci i w niczym to nie przeszkadza. W owych czasach w Kaźmierzu być może nie było jeszcze kościoła i trudno, aby się coś zachowało, jednak pamięć ludzka jest tutaj potwierdzeniem tych wydarzeń. Z całą pewnością pamięć jest zawodna i dlatego zdajemy sobie sprawę z tego, że wiele wątków mogło ulec przekłamamiu. Nie wydaje mi się jednak, aby ludność miejscowa zmyślała sobie tego typu zdarzenie po to, aby przekazywać sobie ją z pokolenia na pokolenie. Im bardziej oddalamy się od daty tych ciekawych wydarzeń, tym mniejsze są szanse na pełne rozwianie powstałych wątpliwości. Jednak zapytani o tego typu historię nigdy nie mówmy „To nie u nas”, bo takiej pewności nie ma. Kto wie być może znajdą się jeszcze ludzie, którzy za cel postawią sobie wyjaśnienie tej zagadki. Może ta opowieść pozwoli im na podjęcie poszukiwań we wskazanym miejscu i na zawsze rozwieje wszelkie wątpliwości.
Jerzy Oses
Podziękowanie dla p. Haliny Tobisowej za udostępnienie części materiałów.
Bibliografia:
Stanisław Trawkowski – Bolesław Chrobry i Eremici
Archeologia Historica Polonia TOM 2-Toruń1995; Gerard Labuda-Szkice historyczne jedenastego wieku I: Najstarsze klasztory w Polsce.
Opowiadania Dziadunia - o sławnych mężach i dziejach dawnej Polski wydanie II -1892
Opowiadania przodków z rodziny Oses i Kubala